Chociaż zlokalizowane w Arizonie (USA) zakłady należące do tajwańskiego giganta ledwie rozpoczęły produkcję, to klienci zaklepali już niemal 100% ich możliwości.
Amerykańskie fabryki mogą już wkrótce stać się dla TSMC jedną z najważniejszych inwestycji. Wszystko za sprawą tamtejszych firm, których głód na produkowane w nich krzemowe wafle wydaje się niezaspokojony. Zamówienia Apple, AMD, Broadcomu, NVIDII czy Qualcomma już teraz niemal całkowicie wyczerpują możliwości produkcyjne, a liczba chętnych będzie tylko rosła – i to z kilku ważnych powodów.
Popularność TSMC pozwoli im na dowolność w dyktowaniu cen

Pierwszym, najbardziej oczywistym, są amerykańskie sankcje. Sprowadzana z Azji elektronika objęta jest horrendalnymi cłami, co jest mocno w niesmak krajowym firmom. Kupowanie półprzewodników z zakładu znajdującego się na terenie USA skutecznie niweluje ten problem i pozwala znacznie zredukować koszty – nawet jeśli produkcja na Tajwanie jest tańsza. Drugim czynnikiem jest fakt, że TSMC osiągnęło uzysk przekraczający 90% dla litografii 2 nm, której masowa produkcja ma ruszyć jeszcze w 2025 roku.
Na myśl jednak nasuwa się pewne pytanie – jak długo to potrwa? Jeśli popyt jest tak duży, to co stoi na przeszkodzie by Tajwańczycy podnieśli ceny? Branżowi eksperci zdają się znać odpowiedź i twierdzą, że produkowane w Arizonie chipy mogą już wkrótce podrożeć o około 30%. Co by nie mówić, byłoby to rozsądne posunięcie ze strony Azjatów. Problem w tym, że na samym końcu wyższymi cenami oberwiemy my – użytkownicy. Technologiczni giganci nie pokryją tej różnicy sami, a koszt przerzucą na konsumentów.

Najnowsze Komentarze