Nie minął wtedy nawet rok od debiutu „Mothra kontra Godzilla”, a TOHO wypuściło do kin kolejny film o Królu Potworów – jak się z czasem okaże, jeden z lepszych w erze Showa.
Premiera poprzedniego filmu o Godzilli była kolejnym triumfem studia. Pomimo że dochody nie były najwyższe w całej serii, to na tyle wysokie, iż postanowiono wycisnąć z marki ile się da. „Ghidorah – Trójgłowy potwór” ukazał się jeszcze w tym samym roku i nie jest jasne czy studio miało olbrzymie szczęście, czy po prostu dysponowało tak utalentowanym zespołem, że po raz kolejny udało się osiągnąć sukces. Bonusem było stworzenie przy tym antagonisty, który stanie się równie ikoniczny jak sam Król i przeniknie do ogólnoświatowej popkultury.
TOHO zdecydowało się postawić na pewniaka

Tomoyki Tanaka potrzebował zapełnić wolne miejsce w okresie świątecznym. Inny film studia, „Rudobrody” zmagał się w tym czasie z poważnymi problemami z produkcją i było już pewne, że nie zdąży się wtedy pojawić. Można było co prawda postawić na innego potwora – Dogorę – który również debiutował w 1964 roku w kinach w filmie o tym samym tytule. Jednak popularność i potencjalny zysk zwyciężył i to Godzilla po raz kolejny miał straszyć widzów.
„Dogora” i „Ghidorah – Trójgłowy potwór” mają sporo cech wspólnych, prawdopodobnie dlatego, że powstawały w podobnym czasie. Główny antagonista w obu przypadkach pochodzi z kosmosu, a obsada w dużej mierze składa się z tych samych aktorów. Widać też naleciałości z zachodniego kina – chociażby znaczna nadwyżka szpiegów i zabójców wśród postaci, za sprawą mającego premierę w 1962 roku filmu „Doktor No”, opowiadającego o przygodach Jamesa Bonda. Wróciła również duża liczba aktorów znanych z „Mothra kontra Godzilla”, jak Yuriko Hoshi w roli Naoko Shindo.
Jeśli nie wiadomo kto jest winny, postaw na kosmitów

Pierwsze sceny w filmie uświadamiają nas, że na świecie dzieją się dziwne rzeczy. Zaobserwowano m.in. niezwykłą aktywność meteorów czy niespotykane wcześniej – zwłaszcza w Japonii – ocieplenia w środku zimy. Detektyw Shindo (grany przez Yosuke Natsukiego) jest świadkiem upadku takiego kosmicznego kamienia. Co ciekawe, posterunek na którym się znajduje to ten sam, którego użyto w „Dogorze”, a aktor po zakończeniu zdjęć rozstanie się z serią na 20 lat – do czasu „Powrotu Godzilli”. Ponownie mamy okazję oglądać również Hiroshiego Koizumiego, tym razem w roli profesora Muraiego, który zajmuje się badaniem meteorytów.
Shindo zostaje oddelegowany do ochrony przybywającej z obcego państwa księżniczki Salno – w tej roli Akiko Wakabayashi. Okaże się ona postacią niezwykle ważną w filmie, choć początkowo nic na to nie wskazuje. Z nieznanego jeszcze widzom powodu, obcy z Wenus przejmują kontrolę nad jej umysłem, wprowadzając do filmu sporo chaosu. Skutkuje to chociażby wyskoczeniem Salno z lecącego samolotu. Wenusjanie są też pierwszym przypadkiem, kiedy to kosmici pojawiają się w serii – a jak się okaże, zagoszczą w niej na długo. Księżniczka pojawi się po tym incydencie ponownie – wśród tłumów ludzi i reporterów – oświadczając, że pochodzi z innej planety i przepowiadając rychłą zagładę. Uznana zostanie jednak przez wszystkich obecnych za wariatkę.

Sama aktorka miała brać swoją rolę bardzo poważnie. Udając pomieszanie zmysłów, nie patrzyła w oczy innych aktorów – a raczej obok nich – starając się, aby postać wyglądała jak we śnie. Nasz detektyw łączy jednak kropki rozpoznając w zdjęciu w gazecie osobę, którą miał chronić. Jak się później okaże, Wenusjanie chcą dla ludzkości dobrze – samolot bowiem był celem ataku terrorystycznego, a na jego pokładzie znajdowała się bomba, która skutecznie uśmierciła wszystkich tam obecnych. Gdyby księżniczka by nie wyskoczyła, z pewnością spotkałby ją ten sam los. Również ostrzeżenia o niechybnej zagładzie Ziemi nie są pozbawione podstaw. Sama Wenus miała być wcześniej planetą pełną życia, jednak przybycie kosmicznej, trójgłowej bestii zakończyło ten rozdział w jej historii.
Wielkie powroty równie wielkich potworów

Scenariusz ponownie napisał Shinichi Sekizawa, a że był wyjątkowo zadowolony z przedstawienia wróżek Shobijin w poprzednim filmie, pojawią się one również tutaj. Niezwykle ucieszyło to też Eijiego Tsuburayie, jako że mógł ponownie użyć urządzenia znanego jako Optical Printer – jednego z zaledwie dwóch egzemplarzy używanych wówczas na całym świecie, którymi mogły poszczycić się tylko TOHO i Disney. O ile jednak w poprzednim filmie grane przez zespół „The Peanuts” wróżki były porywane by siłą na nich zarobić – tutaj występują w telewizji dobrowolnie, prowadząc coś na kształt popularnego w Japonii komediowego formatu manzai.
Informują one również widzów o tym, że z dwóch larw Mothry, które ostały się na końcu poprzedniego filmu, przeżyła tylko jedna. Nie wyjaśniają jednak, jak doszło do śmierci drugiej. Ponownie zdecydowano się na użycie kukieł reprezentujących gigantyczne gąsienice, a jedyną zmianą był kolor oczu – zamiast niebieskich, zastosowano czerwone. Wiedząc już, że w filmie pojawi się Mothra, Salno zapowiada widzom pojawienie się kolejnego znanego potwora TOHO – przypominającego pterozaura Rodana, który pojawił się na ekranach w 1956 roku w swoim własnym filmie. W jego rolę w wciela się tutaj Koji Uruki – aktor będący weteranem II wojny światowej, podobnie jak duża część obsady różnorakich japońskich filmów w tamtych latach.
Honda nie był zadowolony z wielu aspektów filmu

Fakt, że księżniczka nie zginęła nie umknął uwadze samego zamachowca – Malmessa, granego przez Hisaye Ito. Co najciekawsze jednak, po trafnym przewidzeniu przez nią pojawienia się latającego potwora, zwraca ona na siebie uwagę również Shobijin, które zdają się całkowicie ufać jej wizjom. Główni ludzcy bohaterowie są w tej chwili w komplecie, i mają zmierzać na pokładzie statku do Tokio. Salno jednak dostaje objawienia i kategorycznie odmawia wejścia na pokład. Jej przewidywania po raz kolejny okazują się trafne, gdyż statek zostaje zatopiony przez Godzillę, którego strój ponownie założył Haruo Nakajima.. Jest to też pierwszy przypadek, kiedy ponownie użyto tego samego kostiumu – za wyjątkiem głowy. Ta w trakcie kręcenia poprzedniego filmu uległa sporym uszkodzeniom.
Uwagę Króla zwraca przelatujący nieopodal Rodan, a oba potwory ruszają w kierunku góry Fuji, gdzie staczają pierwszą walkę. Zwykle, gdy areną zmagań jest pozbawione budynków pustkowie, oznacza to, że studio poskąpiło na finansowaniu – jednak nie tym razem. Na skonstruowanie scenerii zużyto spore ilości pieniędzy, a znaczną część budżetu pochłonęło wyniesienie jej ponad poziom planu filmowego. Wszystko po to, aby kamera mogła łatwiej wykonać zdjęcia z odpowiedniego kąta. Wracając do samej walki to ku ogromnemu niezadowoleniu Hondy, wpleciono w nią wiele elementów komediowych. Rodan podnosi Godzillę a następnie upuszcza go na wieżę wysokiego napięcia, która wbija się w… krocze jaszczura, a oba monstra obrzucają się nawzajem głazami w sposób przypominający siatkówkę. Cóż, komedia cieszyła się wówczas w Japonii dużą popularnością.
Niszczyciel światów

Tymczasem nasza ludzka obsada dociera do stolicy, gdzie szalona księżniczka zostaje przedstawiona lekarzowi, w którego wciela się Takashi Shimura – dobrze znany fanom z roli doktora Yamane z pierwszego filmu w serii. W trakcie różnorakich badań nie potrafi on jednak wyjaśnić stanu, w jakim znajduje się Salno, a nikt nie chce wierzyć, że faktycznie jej umysłem władają obcy. Byłoby to wszakże nie do przyjęcia w świecie, gdzie na porządku dziennym są olbrzymie potwory i śpiewające, maleńkie wróżki. Na poparcie prawdziwości swoich słów, opętana kobieta wyjawia historię Wenus i opowiada o tym, jak planeta została zniszczona przez trójgłową bestię, Króla Ghidorę, tysiące lat temu. Kończąc opowieść mówi, że ta kosmiczna zagłada w formie skrzydlatego monstrum dotarła już na Ziemię – ukryta w jednym z meteorów, których upadek widzieliśmy na samym początku seansu.
Ghidora pojawia się w akompaniamencie wybuchów i ognia, o które zadbała ekipa Tsuburayi oraz przy dźwiękach „King Ghidorah Theme” – utworu stworzonego przez mistrza gatunku, Akirę Ifukubiego. Natychmiast rozpoczyna się festiwal zniszczenia, a pierwszym celem jest Tokio. Potwór został zaprojektowany przez Akirę Watanabe, któremu Sekizawa przekazał w scenariuszu tylko jedną wytyczną: „Ma trzy głowy, dwa ogony i głos jak dzwon”. Dodając do tego wyobrażenia chińskich smoków, stworzenie ostatecznego wyglądu bestii nie zajęło mu wiele czasu. Cała ekipa przyjęła projekt niezwykle entuzjastycznie.

W rolę tego nowego potwora wcielił się Shoichi Hirose, również weteran wojenny o ksywce Salomon – od Wysp Salomona, gdzie toczył walki. Oprócz niego do obsługi kostiumu potrzebnych było również siedem innych osób. Wprawiały one w ruch głowy, skrzydła i ogony za pomocą fortepianowych żyłek, które wprawne oko może dostrzec w samym filmie. Miało to być traumatyzujące doświadczenie, jako że lubiły się one plątać, odbijały światło czy zaczepiały się o łuski stroju. Nie do końca wiadomo też, skąd wziął się pomysł na kolor bestii. Tsuburaya chciał by był on karmazynowy, Keizō Murase mówił że zawsze miał być złoty, część pracowników studia wspomina, że na planie widzieli kostium w kolorze niebieskim, a na zdjęciach promujących film jest on wielokolorowy.
Poza samym strojem wykonano również kilka kukieł o różnej wielkości, które były używane w zależności od potrzeb. Odgłosy wydawane przez Ghidorę stworzono za pomocą elektronicznych organów – i nawet ci, którzy filmu nie oglądali, mogli je usłyszeć. W filmach pełnometrażowych z serii „Evangelion” jedna z głównych postaci, Misato, używa go jako dzwonka w swoim telefonie. Bestia stała się na tyle ikoniczna, że oprócz Godzilli to właśnie ona pojawił się w amerykańskim „Godzilla II: Król potworów” z 2019 roku. Ghidora zostanie też najbardziej znanym wrogiem Króla, zajmując miejsce tuż obok Mechagodzilli.
Wygrać z zagładą

Fakt, że kilka ogromnych bestii prowadzi obecnie na terenie kraju walki, przyciąga uwagę japońskich sił samoobrony, które postanawiają podjąć inne kroki niż w poprzednich filmach. Nie robią nic, licząc że potwory załatwią sprawy między sobą. Problem w tym, że nawet jeśli faktycznie tak się stanie, to z czterech obecnych gigantów, jedynie jeden nie jest zainteresowany sianiem zagłady – Mothra. A ta, co zauważają Shobijin, nie poradzi sobie sama z całą trójką – lub nawet z samym Ghidorą, który jest w tym momencie największym zmartwieniem. Jeśli jednak w jakiś sposób udałoby się przekonać ziemskie potwory do współpracy – z pewnością można by go powstrzymać.
Wróżki wykonują piosenkę mającą przywołać Mothrę i nakłonić ją do ochrony Ziemi. Jest to „Call for Happiness”, stworzona przez Hiroshiego Miyagawę a nie Ifukubiego, który przyznał się, że nigdy nie mógł sobie poradzić z napisaniem jakiegokolwiek utworu dla duetu „The Peanuts”. Larwa przybywa do podnóża góry Fuji, gdzie stara się nakłonić Godzillę i Rodana do zaprzestania walki. Jej próby początkowo spełzają na niczym i zmuszona jest użyć nieco bardziej brutalnych metod – oblepia pyski potworów klejącą nicią. Następuje pełen ryków i pisków dialog między całą trójką, który jednak nie przynosi żadnego rezultatu.
Zmiana kierunku

Jeśli należałoby wskazać moment, w którym Godzilla całkowicie zatracił swój złowrogi charakter i przestał być utożsamiany z atomową zagładą, to będzie to właśnie ten film. Pomimo starań Hondy, wizja pieniędzy z biletów chętnie kupowanych przez młodszą widownię czy gadżetów całkowicie przysłoniła oczy TOHO. Kiedy w scenariuszu pojawiła się wzmianka o potworach śmiejących się z siebie nawzajem, gdy po kolei zostawały oblepiane siecią, Ishiro nie krył swojego rozczarowania:
Zaakceptowałem fakt, że The Peanuts będą potrzebne w roli tłumaczek Mothry. Jednak TO… musiałem się zmusić by na to przystać.
Podobnie było z kwestią współpracy między bestiami. O ile mógł się jeszcze zgodzić, że potwory bronią Ziem przed zagrożeniem z zewnątrz – na szali wszakże stał również ich dom – to ich kooperacja była czymś absurdalnym:
Martwię się, że idziemy na łatwiznę. Studio myśli, że głupiutka historia jest w porządku w filmie stworzonym z myślą o dzieciach. To błędne założenie, młodsi widzowie nie tolerują nonsensu.
Wielki finał

Mothra, której próba przemówienia do rozsądku potworów nie przyniosła skutku, postanawia stawić czoła Ghidorze samotnie. Starcie jest jednak dość jednostronne, a przybyły z kosmosu siewca zagłady dominuje nad larwą. Ludzcy protagoniści obserwują walkę z przerażeniem i strachem na twarzach, a gdy ta ma zakończyć się śmiercią Mothry, na miejscu pojawiają się Godzilla i Rodan. Nie ma tu co ukrywać – na to wszyscy czekali. Obserwowaliśmy już potwory samotnie, walki jeden na jednego czy nawet dwa na jednego (jeśli liczyć dwie larwy Mothry kontra Godzilla w poprzednim filmie) – tutaj jednak mamy wspólny atak trzech znacznie różniących się od siebie bestii na trójgłowego smoka. Coś, co przyćmi dopiero finałowa scena w „Destroy All Monsters” z 1968 roku.
Jednak przewaga liczebna wcale nie znajduje z początku przełożenia na wynik starcia i to Ghidora wyraźnie triumfuje. Pokonuje on Godzillę na ziemi i Rodana w starciu powietrznym – które to zostanie dość wiernie odwzorowane w amerykańskim filmie z 2019 roku. Potwory wpadają jednak na sprytny plan – zamiast atakować jeden po drugim, rzucają się na Ghidorę jednocześnie – co skutkuje zwycięstwem Ziemian i ucieczką kosmicznego zbrodniarza. W trakcie walki na planie pojawia się znany już widzom zamachowiec Malmess, strzelający z karabinu do opętanej księżniczki. Udaje mu się ją jedynie zranić – co skutkuje uwolnieniem jej umysłu spod władzy obcych z Wenus – a on sam ginie przysypany kamieniami, które obsunęły się w czasie starcia bestii, co kończy dramatycznie kolejny wątek filmu.

W czasie walki potwory niszczą położoną w pobliżu wioskę, której ewakuowani mieszkańcy z pewnej odległości obserwują całe zajście. Mamy tutaj do czynienia ze sceną pełną rozpaczy, gdzie ludzie lamentują nad utraconym dobytkiem, zalewając się łzami i padając na kolana. Jest to jeden z niewielu poważniejszych w tonie momentów, które udało przepchnąć się Hondzie do filmu. Po zakończeniu starcia z Ghidorą, potwory rozchodzą się w kierunkach znanych tylko sobie, a wątki ludzkich bohaterów również zmierzają ku końcowi. Księżniczka, która zdaje się pamiętać wszystko co się działo gdy była opętana, dziękuje Shindo i wraca do swojego kraju. Film kończy się, gdy Shobijin żegnają się zarówno z potworami, bohaterami, jak i samymi widzami, a ostatnią sceną jest płynąca w głąb oceanu Mothra.
„Ghidorah – Trójgłowy potwór” miał premierę w japońskich kinach 20 grudnia 1964 roku i w czasie emisji obejrzało go 4 322 000 widzów. Oznaczało to, że sprzedano niemal 800 000 więcej biletów niż w przypadku „Mothra kontra Godzilla”. To wielki finansowy sukces TOHO i nowego potwora. Po premierze Honda otrzymał setki listów od fanów, w których chwalili oni wygląd Ghidory. Wszystko to zadecydowało o rozpoczęciu prac nad kolejnym filmem – „Inwazja potworów” („Invasion of Astro-Monster”), gdzie ponownie miał pojawić się zarówno Godzilla, jak i Ghidora, a który miał zagościć w kinach już w 1965 roku – również w okresie świąt.

Najnowsze Komentarze