Wizerunek potwora jest jednym z najczęściej występujących w ludzkiej historii. Wydaje się jednak, że w ostatnich latach jego postrzeganie nieco się zmieniło.
Potwory z początków cywilizacji prezentowały głównie strach i często broniły czegoś, do czego dążył bohater przekazywanych ustnie opowieści. Weźmy na przykład mitologię grecką – smok pilnował złotego runa, Cerber Hadesu, a Minotaur labiryntu. I spełniały swoją rolę doskonale do czasu pojawienia się bohatera, nieważne czy mówimy tutaj o Jazonie czy Perseuszu. Pierwotne historie związane z potworami miały pewną część wspólną – śmierci bestii towarzyszyła radość. Nie było to w żaden sposób wydarzenie tragiczne.
Warto tutaj zaznaczyć, że sama idea monstrum jest jedną z tych powszechniej spotykanych w niemal każdej kulturze na świecie – na równi z jakąś formą boga. Gdzie są ludzie, gdzie opowiadają historię, tam pojawiały się potwory. Jednak to co w jednej kulturze przedstawiane jest jako bestia i nacechowane jest negatywnie, w innej może być jedynie obojętne lub wręcz pozytywne. Wszystko zależy od kontekstu.
Potwór – rzecz uniwersalna
Oczywiście nie trzeba tak daleko sięgać, wystarczy coś lepiej znanego geekom, jak „Gwiezdne Wojny”. W pewnym momencie młody Luke Skywalker zostaje pojmany przez Jabbe i rzucony na pożarcie bestii z gatunku rancorów o imieniu Pateesa. Gdy bohater pokonuje pupilka kosmicznego gangstera, powinniśmy się cieszyć. I prawdopodobnie taka właśnie była nasza reakcja. Widać tutaj jednak pewien zgrzyt, gdyż reżyser w kolejnej scenie wysuwa na główny plan postać opiekuna rancora, płaczącego nad jego śmiercią. Oczywiście, pomimo że Pateesa nie wygląda na najmilszego to nasuwa się pytanie – czy naprawdę był złą bestią, którą trzeba było zabić? A może po prostu wygłodzonym zwierzęciem, uwięzionym tak samo jak Luke?
Potwory w filmach są oczywiście starsze niż podany przykład, sięgają niemal początków kinematografii. Jednak zwrot z siejących popłoch monstrów w rozważanie na temat moralności nastąpił stosunkowo szybko. Najbardziej znanym przykładem jest „Frankenstein” z 1931 roku, wyprodukowany przez studio Universal. Bazujący na powieści Mary Shelley film opowiada o naukowcu, Viktorze Frankensteinie, który pragnie na nowo tchnąć życie w martwe ciało.
Potwór – dzieło człowieka
Pomimo, że w filmie dokonano wielu zmian w stosunku do oryginału, to rdzeń się zachował – tragedia niechcianej kreacji. Ożywieniec sam w sobie nie jest w żaden sposób zły w momencie przebudzenia, jednak przez wygląd i nadludzką siłę budzi przerażenie. Zostaje porzucony nawet przez swojego twórcę i właśnie to zdarzenie sprawia, że zaczyna zachowywać się jak potwór – otrzymując od świata pogardę i złość, zaczyna odpłacać się tym samym. Jednak film pokazuje też jego drugie oblicze, kiedy spotyka on nieuprzedzoną do niego dziewczynkę – gdy otrzymuje on od otoczenia dobroć, również dobrocią odpłaca.
Warto zaznaczyć, że Frankenstein nie był jedynym blockbusterem z potworem w roli głównej który pojawił się w 1931 roku. „Dracula” okazał się jeszcze większym hitem. Tutaj potwór w roli wampirycznego lorda miał być czymś nieznanym. Podobno odzwierciedla strach przed niebezpieczeństwem pochodzącym z zewnątrz – odbicie obaw amerykańskiego społeczeństwa po I Wojnie Światowej.
Gdy jednak ten rodzaj strachu zaczął przemijać, zmieniało się też postrzeganie bestii. Postać wampirów w popkulturze dramatycznie się zmieniła. Oczywiście, wciąż spotykamy ich wyobrażenia jako groźnych, nadprzyrodzonych bytów wyposażonych w różnorakie moce, chociażby w serii gier „Vampire: The Masquerade” czy filmie „Van Helsing”. Jednak obok nich pojawiają się takie obrazy jak Liczyhrabia z „Ulicy Sezamkowej”, Mavis z „Hotelu Transylwania” czy właśnie Dracula grany prze Leslie Nielsena w komedii „Dracula – Wampiry Bez Zębów”.
Potwór – strach przed nieznanym
Jednak potworem, z którym najbardziej można było sympatyzować we wczesnej erze kina jest Gwynplaine, z filmu „The Man Who Laughs” („Człowiek, który się śmieje”) nakręconego w 1928 roku. Opowiada on historię mężczyzny występującego w cyrku jako człowiek o wiecznym uśmiechu. Cokolwiek by się nie działo, jak wiele bólu by mu nie sprawiono, z twarzy Gwynplaine’a nie znika charakterystyczny grymas. Bohater zawdzięcza swoją niecodzienną aparycję okaleczeniu, któremu uległ w dzieciństwie, a które to stało się jego przekleństwem.
Widać tutaj jedną cechę, która różni film od wymienionych wcześniej produkcji. Gwynplaine jest zwykłym człowiekiem, a potworem staje się tylko w oczach patrzących na niego gości cyrku. I pomimo tego, że stał się on inspiracją dla dużo bardziej znanego z serii o człowieku nietoperzu Jockera, wyróżnia go to, że nie popada w szaleństwo i nie staje się monstrum, jak można by się spodziewać. Co ciekawe, film dostaje nawet szczęśliwe zakończenie.
W czasach gdy „Człowiek, który się śmieje” trafiał do kin, porównywano go do takich produkcji jak „Dzwonnik z Notre Dame” i wrzucano do ogólnego katalogu studia, Universal Monsters, wraz z wymienionymi wcześniej Draculą czy potworem Frankensteina. Interesujące, że w tamtych czasach zwykła odmienność fizyczna potrafiła przeistoczyć w oczach ludzi bohatera w bestię. Jeśli jednak zgłębimy temat, to tak na prawdę nic niezwykłego. Strach przed innym i nieznanym jest dużo starszy niż te filmy.
Świetnym przykładem jest hipertrychoza, choroba skutkująca nadmiernym owłosieniem. Budziła ona w ludziach tak wielki strach, że osoby przez nią dotknięte postrzegano jako wilkołaki. Obawę przed nieznanym można spotkać również w nieco mniej oczywistych miejscach. Jeśli weźmiemy pod lupę średniowieczną mapę to na krawędziach znanego świata natrafimy na wyobrażenia potwór morskich, czyhających na nieodkrytych terenach.
Potwór – lęk, który można pokonać
Pojawiające się coraz powszechniej odkrycia paleontologiczne tylko podsyciły historię o bestiach kryjących się z niezbadanych przez ludzi miejscach – i doprowadził do powstania jednego z najbardziej rozpoznawalnych potworów, który nie znika z ekran kin od prawie stu lat – King Konga. Obraz ukazał się na w 1933 roku i niemal personifikował ludzki strach przed nieznanymi obszarami świata.
To co jednak wyróżnia King Konga spośród innych potworów wytwórni Universal to fakt, że nie atakuje on ludzkości. To oni nachodzą go w jego domu, a ten jedynie się broni. I faktycznie, film zdaje się to całkiem dobrze oddawać, a w niektórych momentach przedstawia giganta jako postać wręcz heroiczną (walka z tyranozaurem). Nawet gdy sieje on zniszczenie w Nowym Jorku, jest to spowodowane jedynie przez siłowe wywiezienie go z jego dżungli.
Finał, gdy Kong zostaje zestrzelony przez samoloty, jest jednym z pierwszych zamierzenie tragicznych przedstawień potwora w kinematografii. Co ciekawe, w zamyśle miał on również przedstawiać władzę białego człowieka i technologii nad światem, zwłaszcza afrykańskimi koloniami – jednak wydaje się, że ten kontekst jest całkowicie obcy dla współczesnego widza, podczas gdy tragizm śmierci goryla zostaje nadal uniwersalny.
Potwór – istota tragiczna
Mówiąc o King Kongu nie sposób nie wspomnieć o Godzilli. Mamy tutaj do czynienia z sytuacją przypominającą nieco tą znaną nam z postaci Draculi – od przerażającego antagonisty, do budzącego uśmiech i sympatię bohatera. Gdy pojawił się on na ekranach kin w 1954 roku, był metaforą atomowej zagłady, siejącą zniszczenie i śmierć. Jednak już 17 lat później, w filmie „Godzilla vs. Hedora” z 1971 roku, został on bohaterem ludzkości, Ziemi i ekologii.
Była to odpowiedź na zachowanie japońskiego społeczeństwa, które w atomowej bestii zaczęło widzieć powód do dumy -symbol popkultury znany na całym świecie. Studio TOHO nie miało nic przeciwko spełnieniu tych oczekiwań, jeśli tylko będą wiązać się z odpowiednimi zyskami. Początkowo faktycznie tak było, a Godzilla prócz pierwszych czterech filmów, przez całą erę Showa była uwielbianym obrońcą ludzkości.
Zwrot nastąpił dopiero w 1984 roku i trwa aż do tej pory. Jednym z najlepszych przykładów powrotu do oryginału jest „Shin Godzilla” z 2016 roku. W tym filmie potwór wraca do swoich korzeni, jako personifikacja zniszczenia. Jest to również prawdopodobnie najbardziej przerażające przedstawienie atomowego jaszczura, jakie kiedykolwiek zagościło na kinowych ekranach. „Godzilla Minus One” z 2023 roku nie może się z nim w żaden sposób równać. Jednak film pokazuje nam też coś, czego nie mogliśmy się po nim spodziewać. Zwierzę w stadium nieustannego bólu – mutanta świeżo stworzonego z radioaktywności.
Jest to druga forma Godzilli występująca w filmie (z czterech) i pierwsza która pojawia się na lądzie. Ma problemy z poruszaniem się, kieruje się w losowe miejsca i nieustannie krwawi. Co ciekawe, wydaje się że przedstawienie potwora jako tragicznego bytu, było zamierzone aż do samego końca. W finale możemy usłyszeć piosenkę, której słowa brzmią „Jeśli umrę na tym świecie, kto będzie wiedział o mnie cokolwiek. Spadek w dół, to jedyne co widzę”. Zupełnie jak potwór Frankensteina – nienawidzona istota, która nigdy nie prosiła o powstanie.
Potwór – zagrożenie na Ziemi i poza nią
Jednak nie zmienia to faktu, że przez znaczną część swojej historii Godzilla (a Kong nawet w obecnych produkcjach) przedstawiani byli jako protagoniści, chroniący ziemię przed zagrożeniami. Zwłaszcza przed tymi pochodzącymi z zewnątrz – obcymi. I tak jak obcy dla ludzkości w roku 1930 był Dracula, tak aktualnie w czasach globalnej wioski zagrożenie jest nieco bardziej odległe – pochodzące z kosmosu. Oczywiście, pomimo że ten rodzaj strachu pojawiał się w kinie znacznie wcześniej, to na dobre spopularyzował się w czasach zimnej wojny i wyścigu kosmicznego. Mamy do czynienia z wieloma wyobrażeniami obcych cywilizacji – od dobrotliwego ET, po wyjętego z horroru Ksenomorfa.
Jest tutaj jednak też miejsce dla czegoś niecodziennego – obcy z filmu „Dystrykt 9”. Nie posiadają oni sekretnych planów podbicia Ziemi, nie strzelają do ludzi z laserów, ani nawet nie porywają ich na swoje latające talerze. Jedyne zagrożenie jakie stanowią dla Ziemian to to, które uroiło się w naszych głowach. Ponownie, strach przed nieznanym zabija zdrowy rozsądek i całkowicie przyćmiewa rozum.
Potwór – czy może budzić sympatię?
W kinie występowały również istoty z pogranicza wszystkich wymienionych wcześniej kategorii, a jednym z pierwszych przykładów jest Gill Man (u nas lepiej znany jako „potwór z bagien”) pojawiający się w filmie „Creature from the Black Lagoon” („Potwór z Czarnej Laguny”). Zupełnie jak w przypadku Konga, obraz Gill Mana nie był wcale prosty do przedstawienia i wykraczał poza lata 50′ w których powstał. Jest to zdecydowanie najmniej agresywny z wszystkich potworów studia Universal – z początku przedstawiany jako ciekawski i uciekający się do przemocy dopiero, gdy zostaje kilkukrotnie zaatakowany we własnym domu.
Guillermo Del Toro skomentował to następującymi słowami: „Był we własnym domu, spokojnie sobie pływał, a ci ludzie po prostu go napadli!”. Jednak tego typu opinie zaczęły pojawiać się dobre kilkadziesiąt lat po samej premierze, w samym filmie pokonanie Gill Mana jest uważane za triumf człowieka nad naturą. Nie dziwi więc, iż Del Toro postanowił przedstawić tę opowieść w taki sposób, w jaki uważał, że od początku powinna być przedstawiona – tworząc film „The Shape of Water” („Kształt Wody”) w 2017 roku. W tej właśnie produkcji żyjący w wodzie potwór staje się wręcz drugim protagonistą, rozkochując w sobie główną bohaterkę.
Sympatię do potworów możemy zaobserwować też w nieco innych tytułach i na nieco inny sposób. Świetnym przykładem są chociażby zombie, od jakiegoś czasu niezwykle popularne na naszych ekranach. Wszak za każdym bezrozumnym monstrum, które tylko czeka by pozbawić nas życia, stała kiedyś ludzka istota, być może bardzo ważna w naszym życiu. Świetnie obrazuje to chociażby serial „The Walking Dead” z 2010 roku, gdzie jedna z głównych bohaterek musi zmierzyć się z widmem przemienionej w potwora córki.
Potwór – coś wiecznego
Podsumowując lata płyną, powstają nowe filmy, a my nie możemy uciec potworom. Jeśli przypomnimy sobie początki ludzkości i jej koegzystencję z mega fauną to można śmiało założyć, że towarzyszą nam od zawsze. I nie wydaje się, by miały nas opuścić. Reprezentują sobą ten rodzaj strachu, którego najbardziej się obawiamy i sprawy, których nie rozumiemy. Wszystko to odpowiednie dla czasów w jakich powstawały, tworząc jedną z najbardziej uniwersalnych rzeczy w całej historii ludzkości – nie tylko kinematografii i popkultury.
Najnowsze Komentarze