Jeśli zapytamy przeciętnego użytkownika internetu, czy słyszał kiedyś o Tencencie to odpowiedź będzie przecząca. Jak to możliwe, że firma, której wartość jest wyższa od takich gigantów jak Mastercard, Samsung czy Facebook jest tak mało znana na zachodzie?
Przede wszystkim należy nadmienić, że nasz artykuł nie ma na celu oceniać poczynań Tencentu. To, na czym chcemy się w nim skupić, to ciekawa historia chińskiego giganta, obrazująca oklepany slogan „od zera do milionera”. Bo co by nie mówić to przejście od małej firmy zajmującej się komunikatorem OICQ do megakorporacji, w której mackach jest wiele używanych przez nas aplikacji jest historią niezwykle ciekawą.
O ile jednak dla Europejczyków czy Amerykanów, chińskie wpływy na używane przez nich aplikacje mogą być niepokojące, to inaczej wygląda sprawa w kontynentalnych Chinach. Tam Tencent, i wcale nie są to słowa przesadzone, kontroluje Twoje życie. Z pomocą rządu doprowadzono do sytuacji, gdzie aby zrobić cokolwiek – umówić się z kimś on-line, zamówić taksówkę czy zapłacić za kawę, zmuszony jesteś użyć aplikacji tego kolosa – WeChata.
„The Everything app”, czyli WeChat
Jedna aplikacja, by rządzić wszystkimi. Mokry sen wielu korporacji. Cóż, w Chinach jest to rzeczywistość. Jak wskazują szacunki, około 1,4 miliarda Chińczyków używa tej aplikacji średnio 4 godziny dziennie. To więcej niż statystyczny Europejczyk czy Amerykanin poświęca na wszystkie social media razem wzięte (szacuje się, że ta wartość wynosi około 2 godzin dziennie). Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta. WeChat zastępuje każdą aplikację, o jakiej mógłbyś pomyśleć. Facebook, PayPal, Whatsapp, Netflix, Google, Spotify, Uber, YouTube czy nawet Tinder, to wszystko i wiele więcej można znaleźć pod tym zielonym, niepozornym przyciskiem.
Jest to oczywiście bardzo wygodne, brak dodatkowych aplikacji, brak dodatkowych kont. Wszystkim zarządzamy z jednego profilu. Jednak czy oddanie wiedzy o każdym naszym posunięciu, każdej naszej wysłanej wiadomości, każdym zakupie, dokładnej lokalizacji w ręce jednego gigantycznego podmiotu jest dobrym posunięciem? Czy jeśli uświadomimy sobie, że linia podziału między Tencentem a Chińskim rządem nie jest całkiem wyraźna, to będziemy zadowoleni z tej wszechstronnej aplikacji? Z zachodniego punktu widzenia, zapewne odpowiemy, że w żadnym wypadku. A z Chińskiego? Cóż, to już niema znaczenia. WeChat daje Komunistycznej Partii Chin (CCP) dostęp do narzędzia idealnego, i co by się nie wydarzyło, jakie by zdanie Chińczyków na ten temat nie było, to raczej się nie zmieni.
Jeśli w wiadomości do przyjaciela wyślesz informację o czymś, co nie jest po linii programowej partii, to w najlepszym wypadku ta nie zostanie dostarczona. W najgorszym? Cóż, więzienie nie jest niespotykaną karą za taki występek. I nie jest to rzecz nawet przez rząd ukrywana, gdyż kilka lat temu CCP otwarcie przyznał się do tego, że ma dostęp nawet do usuniętych wiadomości wysłanych za pomocą aplikacji.
Wygoda w zamian za wolność
Oczywiście, dzięki między innymi Edwardowi Snowdenowi wiemy, że na zachodzie też wcale nie jest tak różowo pod względem dostępu rządów do naszych danych, jak mogło by się wydawać. Jednak to, z czym mamy do czynienia w Chińskiej Republice Ludowej, to zupełnie inny poziom. Amnesty International na swojej stronie umieściło ranking z wynikami, ukazującymi jak poważnie firmy traktują prywatność naszych danych. Cóż, wystarczy powiedzieć, że Tencent jest tam jedyną pozycją, która uzyskała zero punktów.
Wynikało to przede wszystkim z braku informacji o tym, co firma robi z naszymi danymi, w których miejscach ma do nich dostęp czy z braku zaprzeczenia pogłoskom o udostępnianiu ich chińskiemu rządowi. Oczywiście, bez mała każda firma z Państwa Środka ma pewne powiązania z CCP, dzięki czemu może zaistnieć na rynku. Czym więc różni się od nich Tencent? Jest to jedyna korporacja, która ma praktyczny monopol na polu swojej działalności. Używa każdej możliwej taktyki, dozwolonej czy nie, do pozbycia się konkurencji, bez interwencji ze strony urzędów regulacyjnych. Czy wynika to z tego, że rzekomo w radzie nadzorczej firmy znajdują się ludzie związani z rządem, którzy wykorzystali WeChat np. do kontroli populacji podczas pandemii COVID-19? Czy Tencent sam wpadł na pomysł wykorzystania rozpoznawania twarzy, by uniemożliwić młodym chińczykom granie w gry więcej jak 90 minut dziennie? Jak to powiedział Tadeusz Sznuk – „Nie wiem, choć się domyślam”.
Trudno objąć umysłem wielkość i zasięg Tencentu
Na szczęście Chiny są daleko, a nas to nie dotyczy, prawda? Cóż, można tak uważać, ale nie należy ignorować faktu, że Tencent dokonuje masowych inwestycji. Reddit, Tesla, Discord, Spotify, Snapchat, Universal Music to tylko kilka z setek różnych firm z poza Chin, w których udziały ma opisywany dzisiaj gigant. Jest to też największa firma zajmująca się gamingiem, prawie dwukrotnie przewyższająca w dochodach drugie na liście Sony. Brzmi to jeszcze bardziej imponująco, gdy uświadomimy sobie, że gry to tylko jedna z niezliczonych działalności Tencentu. Przykładowo, WeChatPay odnotowuje dziennie ponad miliard operacji płatniczych wykonanych za jego pomocą – więcej niż VISA i Mastercard razem wzięte.
Jednak, pociąganie za sznurki z cienia to jedno, ale firma ostatnimi czasy dała znać o sobie w sposób bezpośredni, biorąc pod ochronę interesy swojego kraju. Przykładowo, Tencent Video ma umowę z NBA na streamowie meczy ligowych. W 2019 roku, Daryl Morey, menadżer drużyny Houston Rockets napisał na tweeterze: „Fight for freedom, stand with Hong Kong”. Odpowiedź była szybka i krótka: „Nie będziemy streamować żadnych meczy Rocketsów w przyszłości”. Wiązało się to z szybkim usunięciem wiadomości przez Morey’a, zweryfikowania publicznie swoich poglądów i przeproszenie za „nieodpowiednie zachowanie, które uraziło uczucia chińskich fanów NBA”. Co ciekawe, nawet zawodnicy publicznie udzielający wywiadów wyrażali swoją „miłość do Chin”. Pytanie więc, czy Tencent może użyć swoich mocy aby wpływać na Zachód wydaje się nie obowiązywać, gdyż to już się dzieje.
Jak to Chiny, początki nie były pozbawione „inspiracji” z zachodu
Jeśli na ulicy miniemy Jeffa Bezosa, Marka Zuckerberga czy Elona Muska, jest duża szansa że ich rozpoznamy. Inaczej jest w przypadku Ma Huatenga, założyciela Tencentu, który bardzo stara się pozostawać w cieniu. I jest to podejście zrozumiałe – jeśli chcemy balansować na granicy między Zachodem a Chinami, czasami lepiej po prostu się nie odzywać. Innym powodem jest to, że Ma jest introwertykiem, bycie w świetle reflektorów po prostu mu nie odpowiada. Wiemy, że przygodę z programowaniem zaczął na studiach, gdzie włamywał się do uczelnianych komputerów. Wtedy też napisał swoją aplikację do przewidywania cen akcji na giełdzie, którą później sprzedał.
Warto nadmienić, że w czasach gdy Huateng kończył studia internet był w swojej początkowej fazie. Ale już wtedy go fascynował. Zwłaszcza możliwość komunikacji w czasie rzeczywistym z innymi użytkownikami za pomocą wiadomości tekstowych. Aplikacją, którą się zainteresował był komunikator ICQ, który warto by było przenieść w chińskie realia. Tak też powstało OICQ (cóż, Huateng wyraźnie nie krył inspiracji). Jak więc przystosowano aplikację aby odniosła sukces na rynku? Tłumaczenie to jedno, ale ważniejsze było zmniejszenie jej wagi. Internet w tamtych czasach w Chinach był tak wolny, że nawet ściągnięcie kilku megabajtów trwałoby wieczność – obniżono więc rozmiar instalatora do zaledwie 40 kilobajtów. Inną nowością było umożliwienie rozmowy z nieznajomymi. We wczesnych komunikatorach, takich jak polskie Gadu-Gadu, rozmowy mogliśmy prowadzić z osobami, które dodaliśmy do naszej listy kontaktów. Czy to przy pomocy przydzielonych im numerów czy loginów. OICQ umożliwiało dołączanie do rozmów dwójki nieznanych sobie osób.
„Ustawiałem damskie zdjęcie i na czacie udawałem kobietę”
Na początku komunikator nie cieszył się popularnością, a chatroomy świeciły pustkami. Ma był na tyle zdesperowany by zachęcić ludzi do korzystania z niego, że posunął się nawet do… udawania kobiety, byle tylko ktoś z nim rozmawiał. W ciągu dwóch miesięcy, z aplikacji korzystało regularnie około 500 użytkowników, ale nagle odnotowano znaczny skok. Z każdym dniem osób korzystających było więcej i więcej, na tyle, że Tencent porzucił wszystkie inne projekty nad którymi pracował. Wydaje się, że Huateng powinien być zachwycony faktem, że dzienny przyrost wynosił setki użytkowników. Cóż, był tym bardziej wystraszony i zestresowany niż kiedykolwiek.
Powody były trzy: Pierwszym była cena serwerów w Chinach, która w tamtym czasie była kosmicznie wysoka. Ale, większa liczba użytkowników to większe przychody, które z pewnością pokryły te wydatki z nawiązką. Otóż, nie. Drugim problemem było to, że aplikacja była całkowicie darmowa, i w żaden sposób nie monetyzowała wzrostu użytkowników. Im był ich więcej, tym większe straty ponosiła firma. Po trzecie, trzy miesiące po starcie komunikatora Huateng otrzymał pokaźną paczkę z Ameryki. Była ona wysłana przez AOL, dostawcę internetowego ze Stanów, którego własnością był oryginalny ICQ. Domagali się zaprzestania używania nazwy OICQ. W tym momencie, popularność programu sięgnęła miliona aktywnych użytkowników, i stale rosła.
Pomysł jak sobie z tym poradzić? Sprzedać firmę! Cóż, okazało się że niema zbyt wielu ludzi zainteresowanych kupnem przynoszącego straty i borykającego się z problemami prawnymi studia. To może inwestorzy? Tutaj poszło lepiej, pomimo szczerości Ma. „Jeśli nas nie wesprzecie, Tencent z pewnością umrze. Jeśli nam pomożecie, to i tak nie mamy pomysłu jak zarobić na OICQ. Wiemy jednak, że z aplikacji korzysta milion osób i ta liczba rośnie”, miał powiedzieć na spotkaniu z potencjalnym inwestorem – IDG Capital. Brutalna szczerość podziałała, a Tencent zyskał 2,2 miliona dolarów w zamian za 40% udziałów. Gdy problemy finansowe zostały zażegnane, pozostały jeszcze te prawne. Postanowiono zmienić nazwę OICQ na QQ, co pozwoliło uniknąć konfliktu z amerykanami.
QQ miał tylko jeden, mały problem – nie przynosił dochodów
W pierwszym roku komunikator przekroczył barierę miliona użytkowników. W drugim skok był „trochę” większy, a z programu korzystało już 50 milionów Chińczyków. Pozostała jednak kwestia wykorzystania potencjału i rozpoczęcia zarabiania. Próbowano, co wydaje się najbardziej oczywiste, reklam. W specyficznym, wczesnym chińskim internecie jednak było to pozbawione sensu. Banery reklamowe ładowały się długo i nikt nie miał zamiaru w nie klikać. Sprzedaż licencji na używanie komunikatora przez firmy czy opcja „bonusów za członkostwo” w płatnym abonamencie również zawiodła. Mało tego, dla użytkowników sama idea płacenia za używanie programu była tak abstrakcyjna, że pozwoliła na zgarnięcie części rynku przez inne, nowo powstałe komunikatory. W 2003, trzecim roku działania, płatne subskrypcje całkiem usunięto.
Pomysł przyszedł z niespodziewanego kierunku – Korei Południowej. Jeden z pracowników Tencentu odkrył stronę sayclub, która pozwalała użytkownikom na kupno avatarów, oraz akcesoriów do nich. Wyglądała na dość popularną, by spróbować. Nową usługę nazwano QQ Show i umożliwiała ona stworzenie wirtualnego avatara (oraz wyposażenia go w różnorakie fatałaszki, za odpowiednią cenę) do użycia w samym QQ. Zadbano o to by ceny akcesoriów były na tyle niskie, że można je było wręcz zignorować, odpowiadały kilkunastu groszom. Jednak przy bazie użytkowników wielkości kilkudziesięciu milionów i chęci na wyróżnienie się z tłumu pieniądze zaczęły szybko spływać.
Co ciekawe szczególnie jedna funkcja przyczyniła się do sukcesu – możliwość rozmowy z nieznajomymi. Bardzo dobrze wyposażone avatary stały się symbolem statusu, im więcej dodatków, im droższe one były (bo z czasem pojawiały się coraz kosztowniejsze opcje), tym bardziej pokazywaliśmy, że po prostu mamy za co je kupować. Okazało się to niezwykle dobrze działać podczas poszukiwań osoby, którą moglibyśmy wyciągnąć na randkę. Wydawało się, że przyszłość firmy rysuje się w jasnych barwach, gdyż zarówno liczba użytkowników (która w trzecim roku przekroczyła 100 milionów), jak i dochody stale rosły.
Tencent idzie na wojnę
Niestety, sielanka nie trwała długo, gdyż firmę na celownik wzięła warta setki miliardów korporacja zza oceanu – Microsoft. Gigant z Redmond postanowił podbić rynek Chiński za pomocą swojego komunikatora MSN. Ze strony Amerykanów wydawało się to rozsądnym posunięciem – mieli zaplecze finansowe, dużo lepiej dopracowany produkt, wiedzę i potencjalny rynek kilkuset milionów użytkowników z niedoświadczoną konkurencją. Początki były całkiem niezłe – MSN szybko zaczął być używany jako domyślny program do komunikacji na uczelniach i w firmach, dzięki swojemu profesjonalnemu wyglądowi. Jednak różnica w zarządzaniu obiema firmami pozwoliła wyjść z tej potyczki zwycięstwo Huatengowi.
W przypadku Tencentu wszystkie zmiany o jakich dyskutowali twórcy mogły zostać wprowadzanie niemalże z dnia na dzień, gdzie u Microsoftu musiały przejść przez całą korporacyjną drabinkę. Pozwalało to też na znacznie szybsze odnoszenie się do uwag użytkowników na temat bugów. Drugim błędem było używanie przez twórcę Windowsa serwerów zza oceanu, co znacznie spowalniało komunikację między użytkownikami. Kolejnym natomiast było powiązanie aplikacji ze stroną internetową MSN Live, a wprowadzenie tego dodatkowego kroku skutecznie odrzuciło Chińczyków od komunikatora. Ostatecznie dodając do tego walki z konkurencją na własnym rynku, między innymi z Google, Microsoft odpuścił. Pokonując giganta zza oceanu, Tencent ugruntował swoją pozycję, a program przekroczył w 2005 roku barierę pół miliarda użytkowników.
Wypłynięcie na obce wody
Na Chińczyków padła uwaga innego dużego przedsiębiorstwa zza oceanu – Naspersa. Była to jednak uwaga pożądana – postanowili oni bowiem zainwestować 32 miliony dolarów w firmę Ma, co pozwoliło mu na zrealizowanie kolejnych pomysłów. Warto zauważyć, że inwestycja poczyniona przez Naspers pozostaje do tej pory taką z najwyższym zwrotem w historii.
QQ często było używane przez swoich użytkowników podczas grania w gry. Co więc należało zrobić? Zacząć produkować gry! Otwierając własne studio developerskie i implementując proste tytuły w komunikator, Tencent zaczął zarabiać dodatkowe 50 milionów rocznie. Poza produkcją własnych tytułów (często bardzo podobnych do gier zagranicznych) firma zaczęła współpracę z zachodnimi studiami w celu przeniesienia ich na własny rynek. Jak wiadomo, „Great Firewall of China” oddziela ten kraj od reszty internetu, a wydawanie tytułów bez pomocy chińskiego partnera jest wręcz niemożliwe. Tak więc rozpoczęła się współpraca między innymi z Zyngą, a QQ zyskało niezwykle obszerną bazę tytułów.
Kolejnym genialnym krokiem poczynionym przez Tencent było zwrócenie uwagi na pewien fakt. Prawo własności intelektualnej nie jest zbyt mocno przestrzegane w Chinach, a gry były piracone na potęgę. Co z tym faktem zrobić? Udostępniać gry za darmo, z możliwością zakupów w nich. Dzisiaj mikrotransakcje są czymś powszechnym, zwłaszcza w tytułach mobilnych, ale to właśnie Tencent był jedną z firm, która przecierała szlaki. I to na skalę, o jakiej na Zachodzie się nawet nie śniło, zapewniając kolejne miliony zysków. W tym też czasie firma weszła na giełdę jeszcze bardziej cementując swoją pozycję.
Chiński killer
Nie wymyślam rzeczy na ślepo. Najmądrzejszym posunięciem jest czerpanie nauki z najlepszych przykładów i próba ich przebicia.
Ma Huateng
Huateng zwracał uwagę, że kopiowanie to nie tylko domena chińskiego rynku. Giganci jak Apple czy Microsoft czerpali pomysły od mniejszych podmiotów, a nieraz od siebie nawzajem. I jest to jak najbardziej prawda, jednak sytuacja na rynku jego rodzimego kraju wyglądała trochę inaczej. Każdy podmiot bez odpowiedniego patrona, który zająłby się ochroną ich własności intelektualnej był brutalnie wykorzystywany. Można powiedzieć, że był to prawdziwy „Dziki Zachód”. Tencent kopiował innych, inni kopiowali Tencent. Jednak dla autorów QQ z ich bazą użytkowników nie był to problem tak poważny jak dla firm, które dopiero co wyrastały na rynku ze swoimi pierwszymi produkcjami.
W pewnym momencie firma zyskała sobie wręcz miano „kopiującego zabójcy”, a ich renoma w samych Chinach znacznie spadła. Najgłośniejsza była sprawa programu antywirusowego „360 Security” autorstwa Qihoo z 2010 roku. Tencent kopiując program niemal jeden do jednego, zmieniając nazwę na „QQ Doctor” i udostępniając go poprzez swój komunikator natychmiastowo zdobył 40% rynku. Co zrobiło Qihoo? Wypuściło ogromną kampanię mediową, oskarżającą Tencent o kopiowanie ich programu i śledzenie użytkowników. W odpowiedzi firma Huatenga wytoczyła swój pozew, jednak opinia publiczna odebrała to jako próbę uciszenia mniejszej firmy, co poskutkowało kolejnym pogorszeniem wizerunku.
Sytuacja bez wyjścia? Niezupełnie. Postanowiono na śmiały ruch – ogłoszono, że aplikacja Qihoo jest niekompatybilna z QQ Doctor, w związku z czym nie można używać ich obu jednocześnie. Następnie ogłoszono, że jest również niekompatybilna z samym komunikatorem, nie pozwalając mu na uruchomienie się, jeśli wykrył antywirusa konkurencji. Okazało się, że ruch Tencentu był słuszny. Użytkownicy przywiązani do komunikatora woleli przy nim pozostać, i skorzystać z QQ Doctor, niż zmieniać aplikację i wesprzeć konkurencję, którą tak głośno popierali. Niechęć do zmian wygrała. Może się wydawać, że zaczyna tutaj wyrastać monopol – jednak CCP nie zareagowało.
Zmiana frontu
Niedługo później Tencent stwierdził, że na dłuższą metę kopiowanie każdego może nie być wcale takim dobrym pomysłem. A jako, że firma nie koncentrowała się na jednym polu działalności, ale powoli chciała zaistnieć w wielu różnych, wybrała inną drogę. Znacznie lepszą z punktu widzenia opinii publicznej.
Zamiast zgniatać wszelką konkurencję, zaczęto inwestować. Tencent stał się niemalże samodzielnym inkubatorem przedsiębiorczości, wtłaczając setki milionów dolarów w startupy. Jednocześnie wykupywał również akcje w firmach z ugruntowaną pozycja na chińskim rynku, między innymi JD.com czy Sogou. Budując infrastrukturę, dzięki której mogli wpływać na podmioty w które inwestowali oraz integrując ich produkty w QQ, firma powoli stała się tym, czym jest dzisiaj – molochem kontrolującym niemalże wszystko.
Umarł król, niech żyje król
Wzrost popularności smartfonów sprawił, że firma zaczęła martwić się o swoją przyszłość. Rynek aplikacji mobilnych zaczął rosnąc w tempie niemalże wykładniczym, powodując że baza użytkowników ich aplikacji przystosowanej do komputerów zaczęła maleć. Co więc zrobić? Można oczywiście przeportować komunikator na telefony, co byłoby rozwiązaniem najprostszym. Jednak nie wystarczyło to Tencentowi. Trzy firmy miały za zadanie stworzenie nowego programu. Wszystkie trzy były podmiotami należącymi do giganta, a z takiej formy konkurencji podobno korzystano dość często. W tym samym czasie rozważano również kupno WhatsApp za 10 miliardów dolarów. Jednak ze względu na problemy ze zdrowiem Huatenga, rozmowy się przeciągały, co sprawiło, że w rezultacie komunikator został wykupiony przez Zuckerberga za 19 miliardów dolarów.
Nieudana transakcja spowodowała, że trzeba było wybrać jeden z trzech tworów wykreowanych przez podmioty Tencentu. Zdecydowano się na WeChat, który początkowo miał problemy z zyskaniem popularności. Ponownie, zaimplementowanie jednej opcji przyczyniło się do ogromnego wzrostu bazy użytkowników – „push to talk”. Funkcja ta umożliwiała nagrywanie wiadomości głosowych, które za pomocą aplikacji można było wysyłać w takiej formie lub też konwertować na tekst. Nie była to też w żadnym razie funkcja odkryta przez Tencent. Pierwotnie wykorzystywał ją program Talbox, a Huateng również negocjował jej kupno. Gdy rozmowy się przeciągały, postanowiono zastosować starą, sprawdzoną metodę – funkcję bezceremonialnie skopiowano. Firmy w Chinach nauczyły się jednego – oferty Tencentu należą do tych z kategorii „nie do odrzucenia”.
Wdrażano kolejne rozwiązania – Moments (bazowany na Instagramie), Public Accounts (platforma do blogowania i udostępniania treści na Moments) czy Office Accounts (umożliwiająca udostępnianie artykułów firm na Moments). Popularność tego ostatniego była spowodowana tym, że Chińczycy niezbyt chętnie korzystają z maili, w związku z czym mamy tutaj odpowiednik newslettera. W 2012 roku udało się WeChat zgromadzić bazę stu milionów użytkowników, a następnie trzystu milionów w 2013. Integracja kolejnych funkcjonalności była kluczem do sukcesu.
Gdzie nowoczesność łączy się z tradycją
Jednak opcja która miała zmienić wszystko przyszła z nieoczekiwanej strony – z chińskiej tradycji noworocznej. Podczas celebracji chińskiego nowego roku popularny jest zwyczaj wręczania bliskim czerwonych kopert zawierających drobną sumę pieniędzy. Czemu by nie zrobić tego za pomocą nowych technologii? Udostępniono więc możliwość wysłania koperty poprzez WeChat, która zawierała zdeklarowaną przez użytkownika sumę pieniędzy i zasilała konto obdarowanego. Ogromna popularność tej funkcji sprawiła, że Huateng odkrył potencjał jaki drzemie w płatnościach mobilnych.
Można śmiało powiedzieć, że WeChat Pay, nowa aplikacja do płacenia, wyparła karty płatnicze czy gotówkę. Jest używana wszędzie. Doszło do takiego absurdu, że zdarza się, że chcąc zapłacić gotówką, sprzedawca może poprosić nas o użycie aplikacji.
Wraz z wdrożeniem tej funkcji w 2013 roku oraz nieustannym popularyzowaniem się smartfonów WeChat przyćmił QQ. W 2015 roku dysponował on już bazą pół miliarda użytkowników. Kolejnym krokiem było wdrożenie funkcji Mini Programs. Dawała ona dostęp do dziesiątek innych innych aplikacji za pomocą programu Tencentu. Chcesz użyć kuponu w McDonald’s? Nabić punkty w programie lojalnościowym? Uzyskać zniżkę w sklepie Adidasa? Po co ściągać kolejne aplikacje w tym celu, jeśli możemy korzystać z tej jednej, do której i tak mamy dostęp. Doprowadzono do sytuacji, w której androidowy Play Store przestawał być potrzebny. Od tego momentu mamy do czynienia z „The Everything App”
Przykładowo umawiamy się z kolegą za pomocą WeChat, a więc od razu zamawiamy taksówkę na miejsce za pomocą WeChat (z dowolnej firmy przewozowej). W czasie gdy jedziemy gramy w gry, słuchamy muzyki i przeglądamy internet, oczywiście wszystkie te czynności wykonujemy za pomocą WeChat. Gdy się zbliżamy na miejsce, wysyłamy koledze naszą lokalizację oraz przeglądamy menu wybranej restauracji również w WeChat. Jako, że żyjemy w erze social mediów, to udostępniamy zdjęcie naszego posiłku przy pomocy WeChat, a następnie za niego płacimy używając WeChat. Po posiłku możemy przy pomocy WeChat poszukać kogoś chętnego na randkę i zabrać go do kina, do którego bilety zarezerwujemy za pomocą WeChat. Można powiedzieć, że w Chinach smartfon = WeChat.
Aplikacja nie dla Zachodu
Dzięki WeChat, Tencent stał się czymś co można nazwać „strażnikiem rynku”. Jeśli chcesz zaistnieć na smartfonie w Chinach, musisz zapłacić procent za dostęp do tej aplikacji. Co ciekawe aplikacja nie ma reklam – nie musi ich posiadać. Jeden z pracowników Tencentu powiedział krytykując Facebooka „Kiedy masz miliard użytkowników, ostatnim twoim problemem powinno być myślenie jak atakować ich reklamami. Powinieneś skupić się na tym, jak zatrzymać ich przy sobie, spełniając ich oczekiwania”.
Oczywistym krokiem po osiągnięciu takiego sukcesu we własnym kraju byłoby podbicie innych rynków. I chociaż popularność aplikacji za granicą Chin nie jest wcale mała, szacuje się ją na około sto milionów użytkowników, to nie umywa się do rodzimego miliarda. Co stoi więc na przeszkodzie? Jest to jedna z rzeczy, która stała za sukcesem firmy – wpływy CPP.
Warto dodać, że pomysł stworzenia superaplikacji również zaistniał na Zachodzie. Chciał ją wprowadzić między innymi Elon Musk, jednak idea na tyle nie spodobała się opinii publicznej, że w roku 2022 wycofał się z tego pomysłu. Jak na razie reszta świata może cieszyć się konkurencją i zdywersyfikowanym rynkiem i miejmy nadzieję, że pozostanie tak jak najdłużej.
6 komentarzy
„Zdywersyfikowany rynek”, który w 90% należy do 6 firm: Google, Microsoft, Facebook, Apple i Amazonu…
Ale wymieniłeś 5, a nie 6 firm. 😂
Polski skrót Komunistycznej Partii Chin to KPCh, nie tam żadne CCP.
Ja tam wolę angielskie CCP. Jakby napisali KPCh to nie wiedziałabym o co chodzi….
Nie Napstera tylko Naspers-a i nie zza oceanu, ale z południowej Afryki, jeszcze kilka lat temu Naspers był także właścicielem Allegro
Dziękujemy za czujne oko, błąd już poprawiony. Aczkolwiek dla Chin Afryka nadal jest za oceanem.